Jestem swoim największym wrogiem, czyli o wybaczaniu

lis 07, 2020

Czyli historia o tym jak:

  • trudny okres dorastania może mieć ogromny wpływ na psychikę
  • mimo wpływowi środowiska można się zmienić
  • autorefleksja jest pomocna
  • o tym jak wybaczyć poprzez zrozumienie

Tekst jest długi. Wymaga przeczytania w całości, aby go zrozumieć i nie wyjść z błędnymi wnioskami. Nie piszę jeszcze aż tak dobrze, aby temu przeciwdziałać.

Mój ociec zmarł kilka dni temu. Wiadomo co + choroby współistniejące. Miałem z nim naprawdę złą relację. Był bardzo “starej daty”. Uważał, że szacunek należy mu się wyłącznie z powodu tego, że mnie spłodził. Wielokrotnie podejmował decyzje, które bardzo negatywnie rzutowały na mnie (i nie tylko). Obecny był w moim życiu wyjątkowo epizodecznie. Była osobą, która w 10 sekund swoimi słowami był w stanie mnie rozsierdzić. Może nie tyle, co swoimi słowami, ale podejściem. Przekonaniem, że jest posiadaczem jedynej prawdy i jedynego poglądu. Mimo przeprowadzenia z nim dziesiątek rozmów, nigdy nie udało mi się mu pokazać innego punktu widzenia. Był zamknięty w swojej bańce.

To człowiek, który wyrządzał psychiczną i fizyczną krzywdę w rodzinie. Był w tym nad wyraz beznamiętny.

To człowiek, który dwukrotnie pozwał mnie do sądu, był jedną z kilku przyczyn moich wizyt u psychiatry i brania leków antydepresyjnych. Leżałem otumaniony całymi miesiącami na łóżku zwinięty w kłębek. Miałem bardzo ciemne myśli w 2016 roku. Nie miałem znajomych poza internetem, których obecność pomagała mi utrzymać usta nad taflą morza desperacji.

Jestem fizycznie dosyć mocno do niego podobny. Jestem przekonany, że odziedziczyłem po nim całą tą genetyczną mieszankę, która definiuje w znacznym stopniu to kim jestem. Na przykład to, że bardzo ciężko mi umrzeć. W 2018 miałem kolejny raz wymienianą zastawkę w sercu. Nieświadomy kolonii bakteryjnej w sercu i zniszczonej w 75% zastawki byłem na koncercie i na imprezie ze znajomymi. Dzielił mnie dosłownie tydzień od tego, abym upadł na chodniku i zmarł. No ale przeżyłem. A następnie regenerowałem się podobno nadzwyczaj szybko. To tylko jeden z przykładów. Odziedziczyłem po nim bycie niezniszczalnym fizycznie.

Odziedziczyłem po nim również część charakteru. Jakiegoś rodzaju fundementy. Obecnie jestem przekonany, że jest to spektrum autyzmu (gdy skończy się pandemia, to pójdę się zdiagnozować). Nadwrażliwość części zmysłów, niedowrażliwość innych.

Bardzo duże problemy z umiejętnościami społecznymi. Od zawsze czułem się inny lub traktowany gorzej. Dopiero po tym, jak mogę uznać, że stałem się dorosłym człowiekiem, to mogę powiedzieć, że rozumiem te dzieciaki z podstawówki, które się ze mnie naśmiewały. Dopiero teraz rozumiem mechanizmy psychologiczne, które wtedy następowały. Mogę mieć jedynie jakiegoś rodzaju smutek, że moi ówcześni nauczyciele nie zareagowali na to w sposób, który by był pomocny. Wierzę, że to nie była zła wola, tylko brak doświadczenia w radzeniu sobie z takimi przypadkami.

Często mam ogromne problemy ze zrozumieniem motywów czyichś działań. Fizycznie mój mózg często nie jest zdolny do odpowiedzenia na pytanie “czemu ta osoba się tak zachowała?”. Postawiło to w moim życiu przede mną szereg problemów. Problemów, które pojawiły się w dzieciństwie, w okresie nastoletnim czy w momencie wyprowadzki z domu i przejścia w dorosłość. I te sprawy ciążą mi na psychice niczym kamienie przykute do nogi i ciągnące mnie do dna. Zużywam masę energii na to, aby temu przeciwdziałać.

Nie chciałbym, aby ktoś pomyślał, że to socjopatia - to nie ma z tym nic wspólnego. Czuję całe spektrum emocji i bodźców, które często są bardzo intensywne.

Jednak wiem, że nie jestem po prostu genetycznym kopiuj-wklej z mojego ojca. Mam w sobie coś więcej. Mam zdolność do autoobserwacji, autorefleksji i modyfikowania swoich zachowań i przekonań. Uważam, że jakiegoś rodzaju “początkowe przebudzenie” w tej materii nastąpiło we mnie w wieku 16-17 lat. Lecz dopiero pod koniec 2016 roku przybrało znacząco na sile. To był rok który odcisnął na mnie chyba największe piętno, jeśli miałbym zsumować wydarzenia. Depresja, sądowanie się z ojcem, śmierć psa, złe decyzje, koniec szkoły i egzaminy, wiele kamieni na drodze z osobami mi bliskimi, przygotowania do wyjazdu do pracy za granicę, aby w końcu skończyć z pracą w zawodzie i wyprowadzką z domu. Teraz wiem pod jakim mentalnym ostrzałem byłem i jak mocno mój i tak szczeniacki umysł był zamglony.

Czuję, że wydarzenia tamtego roku były dla mnie największymi ciosami, które ocuciły mnie z bycia bezrefleksyjnym NPCem, który nawet nie jest świadomy własnego istnienia.

Zacząłem “normalnieć”. W otoczeniu normalnych ludzi, z normalnymi w miarę życiami i normalnymi relacjami międzyludzkimi. Mogłem zostawić za sobą swoje stare życie, czyli:

  • rodzwiedzeni rodzice (sam pisałem pozew rozwodowy mamie)
  • dom, do którego się wyprowadziliśmy kilka lat wcześniej; dom w którym zmarła moja babcia z demencją wyzywająca mnie na porządku dziennym od skurwsynów (to ma chyba wpływ na umysł 15 latka, który otarł się o śmierć) oraz zmarł mój wujek z powodu wylewu
  • brak kontroli nad swoim życiem
  • i całą resztę codziennych problemów, które tutaj pominę

Zacząłem “normalnieć”. Cechy, które były odbijane przez krzywe zwierciadło mojej poprzedniej rzeczywistości były dziwne czy wręcz niechciane, teraz zaczynały być przydatne.

Jeśli w 2013 zacząłem się toczyć w kierunku zmiany, to końcówka 2016 i kolejne lata były dla mnie gazem w podłodze. Zmieniłem okablowanie w swoim mózgu. Zmieniłem kompletnie swój system wartości. Obserwowałem i implementowałem schematy zachowań. Nawet osiągnąłem coś, co mogę opisać jako “wybiórczą empatię” - jestem w stanie czuć emocje innych ludzi i znać ich reakcje na jakieś wydarzenia (ale nie zawsze). Godzinami myślałem o swojej przeszłości i po zwiększeniu swoich umiejętności społecznych teorią i praktyką - dogłębnie zrozumiałem motywy, powody i skutki zachowań ludzi ze swojej przeszłości i swoich.

Uświadomiłem sobie dopiero niedawno, że dla mnie relacje z ludźmi były jak chodzenie po polu minowym z zawiązanymi oczami. Każdy ruch mógł mieć złe konsekwencje. Żyłem w olbrzymim nieuświadomionym stresie.

Nawet zrozumiałem motywy zachowań mojego zmarłego ojca. A nawet jeśli nie motywy, to jakiś zbiór zasad i schematów przy użyciu których działał. Sporą część z nich widzę w starym mnie. Obecnie większość z tych rzeczy jest już zmieniona. Mrozi mnie fakt, że bez autorefleksji i potrzeby zmiany siebie skończyłbym tak jak on.

Czuję, że z powodu nienawiści do tego, jaką osobą bym mógł się stać, jest we mnie ogromna presja na to, abym był jak najlepszym człowiekiem. Abym był jak najbardziej sprawny w relacjach międzyludzkich, był pomocny, był dobry, był otwarty. Robił wszystko "tak jak powinno być" i "prawidłowo". Ciężko mi znaleźć w tym złoty środek. Czuję się jakbym próbował ustawić odpowiednią temperaturę w kranie z dwoma nieprecyzyjnymi kurkami.

Wydaje mi się, że idzie mi ta zmiana całkiem dobrze. Ludzie z mojego otoczenia określają mnie jako empatycznego, otwartego, komunikatywnego i pomocnego. Krok po kroku idę do swojego celu życiowego, jakim jest pomoc ludzkości w tym, aby stała się cywilizacją międzyplanetarną.

Daleka droga przede mną w kwesti rozwoju mojej osobowości. Wydaje mi się, że to jaki kierunek bym chciał teraz objąć, to droga wybaczenia. Wybaczenia innym, sobie oraz zdobycia wybaczenia u innych ludzi. Czuję, że jestem w tym bardzo słaby. Chcę się w tym rozwinąć i poukładać rzeczy w głowie.

Jak się wybacza ludziom i pracuje na wybaczenie? Można po prostu powiedzieć “wybaczam”? Nie mam poczucia, że same słowa tutaj wystarczają i są potrzebne działania. W sensie - proste stwierdzenie nia ma żadnej mocy, potrzebne jest zrozumienie. Tak przypuszczam.

Nawet jeśli dokładnie tego jeszcze nie rozumiem, to dojrzałem do pewnej decyzji, jaką jest wybaczenie mojemu ojcu. Nie był w stanie się zmienić i wręcz do końca jego działania miały na mnie negatywny wpływ. Teraz jest on tylko konceptem w mojej głowie, który jest w bezruchu. Rozumiem jego działania, jego motywy, jego popędy, jego historię - i rozumiem, że był po prostu ograniczony. Ograniczony na sposoby, które ukształtowały z niego taką osobę, a nie inną.

Dopiero teraz jestem w stanie mu wybaczyć. Dopiero teraz, gdy przestał swoimi działaniami drążyć mi dziurę w czole niczym chińska tortura. Dopiero bez możliwości rozmowy z nim. Ale nie mam sobie tego za złe. Po prostu wcześniej nie byłem w stanie. Może też dlatego, że patrząc na niego, widziałem jakąś drobną część siebie? Moze dlatego nie mogłem mu wybaczyć, bo to by znaczyło, że legimityzuję jego działania i wysiłek w to, aby nie stać się nim jest bez sensu? Może.

Dzisiaj jednak widzę, że to są osobne rzeczy. Że mogę jednocześnie zrozumieć i wybaczyć temu człowiekowi krzywdy, które wyrządził z powodu swojego ograniczenia i jednocześnie jeszcze bardziej się oddalać od stania się nim.

Stanie się nim, byłoby najgorszym co mogłoby mnie spotkać.

Zaszczepiłem w sobie walkę sam ze sobą. Konstruktywna i przebudowyjąca część mojej psychiki robi bardzo dobrą robotę z przekształcaniem czy obudowywaniem moich ograniczeń poznawczych i społecznych. Chciałbym kiedyś osiągnąć stan spokoju, w którym mam poukładane rzeczy i w głowie i w relacjach z innymi ludźmi. Czy to w ogóle możliwe, aby wygrać walkę samemu ze sobą?


Ten tekst powstał w nocy z bardzo silnym bólem głowy w silnej potrzebie terapeutycznej dla mnie ekspresji. Jeśli w jakiś sposób Cię to poruszyło lub chcesz porozmawiać o wybaczaniu/masz w tym temacie jakieś doświadczenia, to proszę skontaktuj się ze mną - jestem fanatykiem dostawania feedbacku, który pozwala mi się dostrajać.